piątek, 26 lipca 2013

Blog zawieszony

Niestety mój blog zostaje zawieszony na czas BLIŻEJ nieokreślony. Brak czasu i chęci sprawił, że notki są pisane bardzo rzadko... Spotkać mnie można na FAN PAGE ------------> klik po prawej stronie. Tam na pewno nie zniknę!

Trzymajcie się moi wierni czytacze! Ja jeszcze tu wrócę :)

sobota, 13 lipca 2013

NYC

Gdy tylko dostałam meila od mojej LCC, że agencja zapłaci mi za bilet w razie gdybym nie znalazła rodzinki, zadzwoniłam do Pedra i zabukowałam bilecik Megabusem do NYC. Stwierdziłam, że jeżeli mam wracać do domu, to będzie dobra okazja, żeby sobie pozwiedzać. Pedro jest moim kumplem z ogólniaka. Jego mama mieszka od bardzo dawna w US, a on do niej przylatuje co wakacje! Takim sposobem, miałam nocleg jakieś 40 min od NYC... Idąc z walizką na metro z domu Hostów w DC musiałam przejść ponad 1,5 mili. Stwierdziłam, że sobie skrócę drogę i.... się zgubiłam. Byłam pewna, że już nie zdążę na busa i nigdzie nie pojadę. Było bardzo wcześnie i nikogo na chodniku, żeby zapytać się o drogę. Nagle mój wybawiciel wybiegł z za rogu i pokazał mi drogę! Później poszło już łatwo. Na Union Station poznałam dziewczyne z Miami, która studiuje w DC. Jechała do znajomych do NYC i tak przegadałyśmy całą drogę. Miałyśmy się jeszcze spotkać po powrocie z tego weekendu, chciała mi pomagać w angielskim, ale niestety ja zaraz miałam match i wyjechałam do Bostonu... Po 4h 30 min wysiadłam z busa na Manhattanie, wziełam walizkę i nie wiedziałam co zrobić. Pedra nie było i nie odbierał telefonu!! Posiedziałam sobie trochę na walizce i w końcu zjawił się mój długowłosy przyjaciel!! I tak ruszyliśmy na Times Squere!

Oczywiście pełno ludzi... Więc po foteczce i wędrujemy dalej. Po drodze fabryka Wonki i M&M's store!




Następnym przystankiem był Central Park

 Strawberry fields
Jokes 1$
Dakota House w której zastrzelono J.Lennona. Znajduje się bardzo blisko Strawberry fields i stoi przy niej strażnik. Następny przystanek znajduje się po drugiej stronie Central Parku, w którym zgubiliśmy sie jakies 8 razy! Było cholernie gorąco i duszno, ale my wytrwale maszerowaliśmy dalej... i doszliśmy do... 
THE METROPOLITAN MUZEUM OF ART, inaczej zwane MET. Zdjęcia w stylu Blair W!!

Następnie szukaliśmy Taco Bell na Brodway'u, zeby troszeczkę się najeść przed dalszą podróżą. Najedzeni przeszliśmy się gejowską ulicą na Greenwich Village. Dalej udaliśmy się na Little Italy i Chinatown. Zanim tam doszliśmy było już zupełnie ciemno. Przez cały pobyt w NYC mieliśmy oboje wielką ochotę na chińskie jedzenie. Dokładnie tego słodkiego kurczaka z sezamem. Oczywiście gdy doszliśmy do Chinatown wszystko już było zamknięte. Pełno przerażających Chińczyków biegających za kotami. W końcu znaleźliśmy jakąś otwartą restauracje, kupiliśmy co mieliśmy i jak najszybciej chcieliśmy wyjść! Zapytaliśmy wiec faceta, wygladającego na biznesmena jak dojsc na Brooklyn Bridge... Nie zrozumiał nas i tylko powtarzał "BRAKLIN, BRAKLIN??" zawołał córkę, która zawoła kogoś nastepnego i nagle 5 osob po Chińsku tłumaczyło nam jak mamy dość. W końcu przyszedł, ktoś normalny i przetłumaczył biznesmenowi. Po czym on mówi, ze nas zaprowadzi. No i mu uwierzyliśmy... Prowadził nas jakimiś podwórkami, w pewnym momencie się tak przeraziłam, że chciałam mu uciec, ale zobaczyłam, że zbliżamy się do mostu. Zapytałam się czy to ten most, powiedział, że tak, wiec szybko podziękowaliśmy i poszliśmy na niego... Okazał się on jednak... MANHATTAN BRIDGE! Więc szukania ciąg dalszy...
Z mapą Pedra w końcu doszliśmy.... i zastał mnie taki widok




 Po przejściu Brooklyn Bridge poszliśmy do Brooklyn Bridge Park, żeby zaliczyć ostatni punkt wycieczki, czyli wyłożyć się na trawce i oglądać Manhattan nocą!
Czyli to o czym marzyłam CAŁE ŻYCIE!
Kurczaczki <3




 AMAZING, right?
Siedzieliśmy tam jakieś 2 godziny i nie mogliśmy się napatrzyć. Niestety czas nas gonił, rodzice Pedra wracali z koncertu, więc musieliśmy wziąć metro i do nich podjechać. Niestety znalezienie metra na Brooklynie nie jest najłatwiejsze! Chyba byliśmy jedynymi białymi ludźmi na ulicy!! W końcu Jarząbek się odważył i zapytał kogoś o drogę i dotarliśmy!! Spaliśmy już dosłownie na stojąco. 

A na koniec mój dzielny murzyn Pedro, który nosił mi walizkę przez ponad 15 mil i ponad 15 h!!
Dziękuję!

Marzenia się spełniają!!!!!



poniedziałek, 8 lipca 2013

Rematch

Jak już niektórzy wiedzą, byłam na rematchu! Tak, spotkało mnie to zaraz po przyjeździe. Po przepracowanych 5 dniach! Nie wiem sama, czy nawet powinnam pisać tutaj o problemach miedzy mną, a moją Host Family, bo jednak internet nie jest najlepszym miejscem do oczerniania ludzi, czy wyciągania brudów. Jednak z racji tego, że dostałam baaaardzo dużo wiadomości na facebooku, na fanpage, na blogu, na poczcie- WSZĘDZIE- chciałabym wam zobrazować sytuacje. Moja Host Family żyje sobie w pięknym domu, z pięknym basenem, z pięknymi psami, z rozpieszczonymi dziećmi, które mają piękne i najlepsze zabawki, jedzą tylko piękne organiczne jedzenie, oraz piją piękną diet coke. Wszystko było pięknie, gdy ciągle uśmiechnięci odebrali mnie z Union Station. Ze łzami w oczach ściskali mnie i wychwalali okolicę. Niestety czas uśmiechania się szybko minął i trzeba było przejść do konkretów! Uczyłam się najbliższego terenu, zajmowałam dziećmi, uczyłam się jeździć samochodem, gotowałam obiady i... miałam HOMESICK. Myślałam wtedy, że zostawiłam wszystko- cudowne życie we Wrocławiu- znajomych, rodzinę, swój pokój, psa... Z jazdą samochodem też nie było najlepiej. We Wrocławiu jeździłam codziennie, miałam swój własny samochód i nie miałam żadnego problemu, tutaj gdy jeździłam z Hostką cały czas się stresowałam, czułam się osądzana i sprawdzana i po prostu NIE MOGŁO mi iść dobrze. Gdy jechałam z Hostem wszystko było okey, gdy jeździłam z Emilią- również.  Do tego wszystkiego dostałam wiadomość o tym, że moja pięcioletnia siostra została pogryziona przez jakiegoś nieszczepionego psa i leży w szpitalu. Wtedy załamałam się totalnie. Chciało mi się tylko płakać i nic więcej. Oczywiście pracowałam i zapewniłam Hostkę, że bez problemu mogę zająć się dziećmi! Niestety, dokładnie w poniedziałek wieczorem, dowiedziałam się, że nie jestem tym czego oczekiwali, że jestem smutna, że nie mają czasu na mój homesick, że powinnam wrócić do domu, bo za bardzo tęsknie, że miałam dobrze jeździć...

I tak zaczął się rematch!

Spotkałam się z LCC, która próbowała nawet wytłumaczyć mojej HF, że każda AuPair przechodzi homesick i że powinna to zrozumieć i dać mi więcej czasu. Niestety, moja rodzina nie chciała- ja chyba też. Na szczęście pozwolili mi zostać u nich w domu, do póki nie znajdę nowej rodziny- co trwało 5 tygodni. Te tygodnie były bardzo stresujące- tym bardziej, że nie chciałam martwić rodziców w domu i nie chciałam nic mówić o tym. Niestety, nie jestem dobra w kłamstwie i po już 2 dnia się ogarneli, że coś jest nie tak. Miałam dużo wolnego czasu, który spędzałam oglądając filmy, pływając w basenie, opalając się, albo spędzając czas ze znajomymi. Rozmawiałam z kilkoma rodzinami:
- 3dzieci (2xADHD)- 1,5h do DC-auto dzielone-samotna mama- Daleko w Virginii
-2 dzieci- przesłodcy- Annapolis- śmieszna rodzina- wybrali hiszpańskojęzyczną laskę
- 2 dzieci(2xautyzm)-Polska okropna rodzina- spędziłam u nich weekend- I SAY NO
- 2 dzieci- Stow, MA- mój matchyk

Nowa opiekunka Kate z Tajlandii (była au pair 5 lat temu) okazała się CUDOWNĄ osobą. A najlepsze było jej Tajskie jedzenie!! Miałam 5 tygodniu urlopu w gorącym DC! Niestety, musiałam oszczędzać pieniądze, ponieważ nie wiedziałam, czy agencja zapłaci mi za bilet. Gdy tylko się tego dowiedziałam zabookowałam bilet do NYC, żeby zwiedzić sobie coś przed wyjazdem. Będąc w środku genialnej imprezy w NY dostałam sms od potencjalnej rodzinki. Poszło szybko! Jedna rozmowa rano, druga po południu i MATCH.

Takim sposobem znalazłam się tutaj. W Stow.

Nie jest to wymarzona miejscówka, ale zostałam tutaj. Polubiłam Stany! Już mi się troszkę mniej tęskni i mogę tu zostać! Moja nowa rodzinka wydaje się być cudowna! Dzieciaki są crazy, ale baaardzo pozytywne. Rodzice są śmieszni, mają genialny kontakt z ostatnią au pair (Laurel jest z UK, także ciężko czasem być tak swobodna w mówieniu jak ona, ale wiem, że będzie lepiej). Będąc jeszcze w NYC, jeden z moich ExHostKids wylądował w szpitalu, gdyż okazało się, że ma epilepsje. Przez pierwsze 3 dni w domu była Kate(opiekunka z Tajlandii)  z drugim dzieckiem, a HostRodzice ciągle w szpitalu. Po 3 dniach zwolnili Kate do domu i... PROSILI MNIE O POMOC. Mnie tą okropną osobę, którą nie chcieli po 5 dniach. I tak pracowałam sobie jeszcze 2dni i 2noce. Chcieli mi zapłacić, ale powiedziałam, że nie chce od nich pieniędzy. Podziękowałam im tylko za to, że mnie przenocowali tyle czasu.

W czasie tego całego czasu, było pełno osób, które mnie wspierały, ale było też pełno osób, które po prostu chciały zaspokoić swoją ciekawość, czego bardzo nie lubiłam. To naprawdę bardzo szybko da się wyczuć, kiedy ktoś chce się wspierać, albo ma w dupie to co czujesz i tylko obchodzi go, bo ktoś ma gorzej. Ale nie ważne.

Ja dziękuję osobą, które okazały się cudowne i bardzo pomocne. W szczególności Kate, James'owi, Kindze, Mariuszowi i Gosi. Jesteście NAJLEPSI!!

Mam nadzieję, że blog teraz odżyje i już niedługo dodam notkę o NYC z Pedrem! Jeden z piękniejszych dni mojego życia!!!! Trochę będę teraz zajęta, bo chciałabym poznać trochę ludzi tutaj, ale myślę, że znajdę trochę czasu!!

Coraz więcej forumowiczów w USA- cudownie!!

Taka care!!